Wielkie zaangażowanie, wytrwałość w dążeniu do celu oraz wsparcie finansowe ze strony Zarządu Wojewódzkiego NSZZ Policjantów woj. małopolskiego zaowocowało jedną z najciekawszych, tegorocznych wypraw górskich.

Związkowiec, a zarazem funkcjonariusz Krakowskiego SPAPu wraz z kolegą Jakubem Nowakiem podjęli ekspedycję, której celem było zdobycie szczytu Muztagata. Ta znajdująca się na terenie Chin góra mierzy 7546 m n.p.m. Przedstawiamy relację związkowego kolegi z wyprawy w Góry Kaszgarskie, na jeden z najwyżej położonych szczytów ziemi.


                                                     Muztagh Ata w dosłownym tłumaczeniu znaczy „ojciec lodowych gór”. Na jego zdobycie mieliśmy 21 dni i  na tyle dostaliśmy „permit”, czyli zgodę. Wyprawę rozpoczęliśmy 1 czerwca, natomiast powrót zaplanowaliśmy na 2 lipca. Podróż rozpoczęła się od przelotu z Warszawy do Istambułu, a stamtąd do Biszkeku. Ze stolicy Kirgistanu  transportem kołowym mieliśmy dostać się do chińskiego Kaszgaru, jednak nie wszystko poszło zgodnie z planem…

Po wylądowaniu w Kirgistanie otrzymaliśmy informację, że „permit” będzie obowiązywał dopiero od 14 lipca. Biorąc pod uwagę fakt, że wizę chińską mieliśmy tylko do 30 lipca, zdobycie góry stało się omal niemożliwe. W końcu musieliśmy mieć także czas na zejście z góry i dotarcie do granicy kirgijsko-chińskiej. Mimo niesprzyjających okoliczności postanowiliśmy nie rezygnować. W oczekiwaniu na „permit” zdecydowaliśmy się na przejazd w góry Pamiru, gdzie rozpoczęliśmy aklimatyzację. Tam spędziliśmy 6 dni w trakcie, których zdobyliśmy dwa 4-tysięczniki. W trakcie aklimatyzacji  cały czas nocowaliśmy na wysokości 3300 m n.p.m. Nie było to łatwe, gdyż sezon w Górach Pamirskich rozpoczyna się dopiero w lipcu – szlaki były jeszcze nieprzetarte, a obóz pusty. Byliśmy więc bez wsparcia logistycznego, co ułatwiłoby nam rozbicie obozu pod docelowym szczytem.

7 lipca zwinęliśmy tzw. Base Camp i udaliśmy się na granice z Chinami. Tam dostaliśmy pieczątki w paszporcie z datą poniedziałkową, co oznaczało, że granicę mogliśmy przekroczyć dopiero za 2 dni. Nie znamy powodu, dlaczego tak się stało, ale przez formalności byliśmy zmuszeni do pozostania w Kirgistanie. W tym czasie nie mieliśmy już nic jedzenia ani picia więc zaczęliśmy poszukiwanie żywności. Z trudami dotarliśmy do wioski Nura, gdzie przygarnęła nas pewna rodzina. Za małą opłatą otrzymaliśmy nocleg oraz wyżywienie. Podczas pobytu w wiosce zostaliśmy poczęstowani m.in. mięsem z młodych wilczków, które złapał gospodarz. Poznaliśmy także lokalną kulturę i mogliśmy spokojnie odpocząć. Niestety powrót do cywilizacji spowodował utracenie zdobytej dotychczas aklimatyzacji.

Granicę z Chinami udało się nam pokonać z niemałymi kłopotami. Czekało na nas sześć punktów kontrolnych. Skanowano nam telefony oraz linie papilarne. Mieliśmy także problemy sprzętem, który nie podobał się chińskim urzędnikom. Granica, którą przekraczaliśmy, znajduje się w prowincji Sincjang (region autonomiczny w Chinach). Jest to duży, rzadko zaludniony obszar, będący ok. 1/6 częścią terytorium kraju. Sinciang sąsiaduje z Tybetem od południa, z Mongolią od wschodu z Rosją, od północy z Kazachstanem, Kirgistanem, Tadżykistanem, Afganistanem, Pakistanem oraz kontrolowanymi przez Indie obszarami Kaszmiru od zachodu. Region Sinciang obejmuje większą część Aksai Chin – obszaru, który Indie uznają za część swojego terytorium. Jak można się domyśleć, ostrożność chińskich pograniczników wynikała z faktu, iż jest to obszar mocno zapalny.

Po dwóch dniach spędzonych w kaszgarskim hotelu wyruszyliśmy do miejsca startu. Nasz plan obejmował zdobycie szczytu w 21 dni i założenie 3 obozów oraz tzw. atak szczytowy (Base Camp na wys. 4560 m n.p.m.,  obóz I  na wys. 5400 m n.p.m., obóz II na wys. 6200 m n.p.m., obóz III na wys. 6800 m n.p.m.). Niestety po wszystkich przygodach zostało nam tylko 12 dni, a musieliśmy także zabezpieczyć czas na powrót do Kirgistanu. Choć zaraz na początku dołączyliśmy do szwajcarskiej ekspedycji Kobler&Partners, to i tak musieliśmy zadbać o siebie sami. Do Base Camp nasz sprzęt niosły wielbłądy, ale w dalszej drodze byliśmy zdani jedynie na siebie. Sami gotowaliśmy, pozyskiwaliśmy wodę ze śniegu oraz rozbijaliśmy obozy.

W pierwszy dzień dotarliśmy do obozu na wysokości 3450 m n.p.m. Ze względu na czas nie mogliśmy pozwolić sobie na pełną aklimatyzację, a raczej na sprawdzenie swoich organizmów. Ekipa Kobler&Partners spędziła tam 2 noce, my zaś już po pierwszej wyruszyliśmy do Base Camp (4560 m n.p.m.) Po m.in. 12 km trekkingu z przewyższeniem 1000 m dotarliśmy do wyznaczonego celu. Po rozbiciu obozu i weryfikacji  niezbędnego sprzętu poczyniliśmy przygotowania do próby rozbicia  obozu I na wysokości 5400 m n.p.m.  Aby tego dokonać, musieliśmy dostarczyć na miejsce niezbędny sprzęt. Według pierwotnego planu wejście na wysokość I obozu z poziomu 3450 m n.p.m. miało zająć 5-6 dni my chcieliśmy dokonać tego w 2 dni.

Kolejnego dnia wstaliśmy wcześnie rano i aby wynieś ze sobą jak najwięcej rzeczy, wyruszyliśmy na trwający 7 godzin „ciężki spacer”,. Tego dnia przez brak aklimatyzacji mocno odczuliśmy wysokość. Wróciliśmy do Base Camp, aby odpocząć. Tego dnia roztopiliśmy dużo śniegu, aby dobrze się nawodnić. Kolejne podejście było łatwiejsze, ponieważ przez poprzednie wyjście organizm zdążył się choć trochę zaadaptować do zmniejszonej zawartości tlenu w powietrzu. W końcu udało się wnieść większość sprzętu. Mogliśmy wrócić do Base Camp po ostatnią partię rzeczy. Następnego dnia rozbiliśmy obóz na wysokości 5400 m n.p.m. Nocleg jednak nie był łatwy. Ból głowy oraz silny wiatr nie pozwolił na spokojny wypoczynek.

Kolejnego dnia spakowaliśmy plecaki i mimo bardzo złej pogody oraz słabej widoczności podjęliśmy próbę rozbicia  obozu II (6200 m n.p.m.). Na wysokości 6000 m n.p.m ze względu na wyczerpanie naszych organizmów podjęliśmy decyzję o zejściu z góry . Trasa między  obozem I  a  obozem II była także wyjątkowo niebezpieczna ze względu na liczne szczeliny oraz niebezpieczne seraki.

W tym czasie byliśmy jedyną ekipą, która podjęła próbę rozbicia  obozu II. Niestety okazało się to niemożliwe. Wróciliśmy więc do I obozu, a następnie do Base Camp, gdzie spędziliśmy dwa dni na regeneracji.  W trakcie odpoczynku śledziliśmy prognozy pogody, które zapowiadały jeszcze większe zaostrzenie warunków atmosferycznych. Wybierając odpowiednią porę, wyszliśmy raz jeszcze na wysokość obozu I, z którego sprzęt tym razem udało się przenieść za jednym razem. Po tym niełatwym przedsięwzięciu zostało nam pakowanie pożegnanie z górą i powrót do Kaszgaru, a następnie do Polski.

Serdecznie dziękujemy za wsparcie  związkowców z NSZZP woj. małopolskiego.